Nie mam dla siebie litości, zamiatam właśnie filiżankę różaną pełną czekolady. Zmrożone zimą kończyny grzeję przy kominku, stęskniony pies robi za bambosze, każdy ma jakieś ważne sprawy i nikt nie mógł mnie uraczyć swoim roześmianym towarzystwem. Ja również miałam dzisiaj ważną sprawę. Mój dom został bez klamki do drzwi wejściowych. Nie byłby to problem, w sklepach są całe ściany klamek w różnych typach i kolorach, ale nie do moich drzwi. Do moich drzwi klamki są rzadkością, z racji małego popytu, wybór jest żaden i to dosłownie. Dlatego nękana nadzieją i też potrzebą doznań estetycznych objechałam całe miasto i pół tego obok i na końcu tego obok kupiłam coś, co pozwoli mi zamknąć i otworzyć dom, ale moich doznań estetycznych nie nakarmi. Jest jednak jeden pozytywny aspekt sprawy. Stolarz który zrobił mi drzwi przestanie być od dzisiaj przeklinany, ponieważ wnikliwość w ciało drewniane sprawiła, że od dziś do zamykania ich nie są potrzebne dwie ręce i siła parta. Jest też więc nadzieja, że już nie stracę więcej dnia życia na szukanie klamki, która nie istnieje, bo nie będę musiała znęcać się nad tą, która czuwa od dziś przy wejściu do mojego domu.
Po miesięcznym pobycie w nadmorskiej krainie, gdzie zabrałam czarne, szare, szare i czarne, zatęskniłam za kolorem, więc...pelerynka niewidka zawisła w szafie na jakiś czas...a ja cieszę się odkrywaniem na nowo swoich kolorowych ubrań oraz dodatków i przekłada się to na radość ogólną z rzeczy, które były dla mnie niedostępne.
ciuchy - staruchy :)
broszka -
ThimbleLady