wtorek, 7 października 2014

jeszcze nie wiem...

           Owinięta w coraz większy kłębek wchodzę w strefę jesieni. Jesień to pora kamuflażu i zasuszania. Będę się otulać pozszywanymi kawałkami dzianiny, wełny i bawełny, udając spadający liść, który potem pod warstwą deszczu, błota i zimna przybiera szaro-burą formę ażurową. Już na wstępie październikowym emanuję chłodem. Według opinii publicznej jestem wredna, podła, chamska i zimna jak głaz, a spod skóry, w okolicy serca, wyłażą mi już kolce. Chłód przyprawia mnie o siwiznę, miękkie, sine podkówki, falujące elementy ciała, ciszę...Wydeptałam sobie ścieżki i straciłam zapał do dalszych wędrówek. Oddycham w sposób niepotrzebny, a inni tracą, umierają...Jestem rozrzutna i chciałabym oddać każdemu po trochu to, czego mógłby chcieć ode mnie, bo mnie niepotrzebne, nie mam pojęcia jak wykorzystać swoje umiejętności. Myślę o Aniołach i nie czuje ukojenia i nie rozumiem wyjaśnień. Pustka jaką zostawiają jest nie do zapełnienia, a ja o tym myślę, choć to nie moje podwórko. Chodzę i myślę, a każda z tych myśli jest jak żyłka, od której puchnie głowa, jest jak złamany kwiat, jak kolejny kolec...Chodzę i zbieram, to tu coś zobaczę, tu usłyszę, tu przeczytam i potem ciągnę ciężki worek. Nie nadaję się do radości, jestem jak radar do wykrywania nieprawidłowości. Pikam, pikam, pikam...i nie widać końca, a ja żyję tak jakby miał przyjść zaraz. Głupie.














Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...