Czasami w życiu następują niespodziewane zwroty akcji...Spełniło się moje pragnienie ujrzenia brzegu morza skutego lodowymi rzeźbami. Marzyłam o tym od dziecka. Nie składało się, bo albo bywałam nad morzem latem, albo zimą, która nie mroziła nic prócz serca. Tym razem zmroziła przepiękne krajobrazy. Zdjęcia nigdy tego nie oddadzą, bo na zdjęciach można zobaczyć wszystko i jednocześnie nic. Trzeba to przeżyć, dotknąć gładkiego lodu budującego się warstwami fal, spędzić trochę czasu na brzegu wielkiej wody, która zieje chłodem przedzierającym się przez najszczelniejsze fragmenty ubrania, mrożąca oddech, malująca nos i policzki, zatrzymująca wskazówki zegara i ciała. Zima wędrująca szklanym brzegiem, odbierająca życie niemal w mgnieniu oka. Kolorowe bywają tylko ptasie dzioby i nogi, reszta osnuta jest mistyką szarości i paletą błękitów. Zatoczyłam koło, ucieszyłam się jak dziecko.
Natura piękna i okrutna, żyje własnym życiem, czasami zagląda do domu i wyrywa z bajkowych krajobrazów naiwności, skuwa lodem to czego dotknie i odchodzi...Po zimie nie wszystko budzi się do życia, niektóre sprawy zostają martwe na zawsze...