sobota, 27 października 2012

Tęsknota...


     Siedzę przy szarym stole i jem zupę z cukinii. Liście popchnięte w barwny orszak tańcują w powietrzu, rozbijając swoje nadgryzione zębem jesieni ciała o przybrudzone szyby. Mikroskopijnymi szczelinami chłodne powietrze wysysa duszę domu. Nie zapalam światła, siedzę w półmroku i jestem cicha, wcale nie smutna, wcale nie wesoła. Zatrzymana, bo świata nie zmienię, nawet wkoło siebie. Warkocz z kosmyków płaczu i uśmiechów, mimo że potargany wiatrem , wciąż go przypomina i nie ma odwrotu, ani drogi do przodu. Rejestruję tylko chwilowy spokój bez towarzystwa emocji, które wyjątkowo chętnie zasiadłyby na pustych krzesłach, ciskając we mnie potworami świata, odpierając ataki dowodami cudów...ale przy stole jest pusto, jest cicho, jest już prawie ciemno. Unosi się lekki aromat wspomnienia o tych, którzy już nigdy tu nie usiądą, nie zaśmieją się, nie zjedzą. Powolutku, przebudzone ze snu, zaczynają tupać małe stópki...Tup...tup...tup...a liście układają się w dywan z wątłych szkielecików, by przyjąć potargane ciało cukrówki, która umrze na drugi dzień...







 ***



niedziela, 14 października 2012

CukiereCek

   Okazało się że nie spełniam własnej definicji szczęścia, ale szczęście czasem mnie dopada, na chwilkę i robi mi się słodko i błogo. CukiereCek przybył do mnie całkiem niedawno, a wyszedł spod zdolnych dłoni ThimbleLady (klik). Zorganizowała ona nietypowy konkurs urodzinowy, w którym należało podać własną definicję szczęścia, a nagrodą były filcowe twory różnej maści, które sama stworzyła. Stali bywalcy mojego bloga wiedzą, że jeżeli chodzi o szczęście to jestem jak kret i kompletnie nie posiadam umiejętności jego dostrzegania, ale mam w swoim życiu coś ,co bezsprzecznie tym szczęściem jest i jest to mój mały synek. Wygadany, energiczny, mały cherubinek, który iskrzy od nadmiaru dobrej energii. To on pojawił się w mojej definicji szczęścia i to dzięki niemu dotarł do nas ten broszkowy lodzik z wisienką. Kiedy odebraliśmy paczkę mój Myszorek był chory i bardzo ucieszył go ten kolorowy gadżet, który odrazu wylądował na jego bluzeczce. 
   Kiedy człowiek jest ponurakiem, to  takie wydarzenia jak nagroda w konkursie ,w którym wzięło się udział, odbiera się z podwójną radością. Moje niedowierzanie potęguje potem pozytywne emocje. Już na zawsze ta mała, filcowa broszka będzie mi poprawiać humor, przypominać o tym że czasem coś może mnie pozytywnie zaskoczyć, że szczęście przemawia nawet do ślepców, że smutek można rozwiać niekoniecznie na całe życie, ale chociaż na chwilę, a tych chwil może być tyle ile nam się zachce.
   Więc, rozwiewam się z czarnych chmur i robię się różowa jak guma balonowa, która potem sobie frunie w niebieskie przestworza i łapie promyki do groszkowej walizki...











***

piątek, 5 października 2012

Starocie


     Chciałam się podzielić z tymi, którzy mnie czytują, że na łamy mego bloga dotarł sarkastyczny anonim. Dla mnie to pierwszy raz, ale przyjęłam, przeżyłam i znowu jestem, jak na złość znowu do bólu komiczna, z koronkowym kołnierzem, z wielkimi łydkami w prążkowanych skarpetach i starych butach!!!!Mój styl, to moje starocie, nic nie poradzę. Zawsze byłam bardziej dziwna, niż piękna i modna. Bardziej cieszy mnie to jak piszecie, że podoba Wam się mój tekst niż zdjęcia, bo co się oszukiwać, lata biegną, z modą i figurą jestem w plecy, a mój fotograf lepiej gra na gitarze niż robi zdjęcia. Mam tylko moje stare szafy pełne starych koronek, starych torebek, sukienek po babciach i mamach, żakietów w stylu retro, pseudo wiktoriańskich butów , swetrów z lat 80-tych i tworów własnej fantazji. To mnie kręci i nie z powodów finansowych, bo nie wszystkie starocie są po 1 zł. Zamiast malować barwne pejzaże robię funeralne obiekty, które straszą, dlatego nikt ich nie kupuje, ale też nie w takim celu je robię. Tak samo jak nie ubieram się po to, żeby zadowolić innych, o co zawsze toczyłam batalię z moją babcią. Dzisiaj byłaby zachwycona, że czasami noszę sukienki i nie zakładam do nich glanów. Więc, kolejny raz przedstawiam mój zestaw, a za jakiś czas będzie następny i następny, chyba że mi życia zabraknie… ale ciuchów raczej nigdy…





***



A oto moja mroczna pani sukienka, zakupiona niedawno, szukana od lat, bo ja nieumiejętna jestem w kupowaniu za granicą, więc musiałam szukać inaczej. Nie wiem kiedy się wystroję, więc już dzisiaj chcę się pochwalić, bo mnie radość rozpiera z powodu obecności tej potworzycy w mojej szafie...

***




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...