poniedziałek, 30 maja 2011

Pszczoła pod krawatem

   Uwielbiam krawaty, mam ich ok 30 w kolekcji i ciągle szperam w poszukiwaniu następnych.  Przebijam w tym mojego męża, który ma może dwa krawaty na krzyż. Tutaj prezentuję mego ulubieńca, czarny, mroczny we wzory kojarzące mi się z barokowym przepychem. Spodnie również mają podobną fakturkę jak krawat. Wiem, wiem że to w ogóle nie modne, ale ja uwielbiam wzory, które z powodzeniem można by rzucić sobie na ścianę, albo na kanapę. Mam tak od zawsze i jakoś lata mego życia nie wybiły mi tego z głowy, czy też z serca. Do czerni oczywiście moje nowe żółte nabytki...Ten kolor powraca do mnie falowo...Jest okres kiedy mam go dość i wpycham na dno szafy i zapominam o jego istnieniu, i jest okres kiedy moje oczy wyłapują tylko tą barwę i nie mogę jej się oprzeć. Tak mnie właśnie ostatnio wzięło na żółty, może z powodu wiosny, pierwiosnków, kaczeńców i mleczy...(teraz zakwitły piękne smolinoski)...nie wiem, ale zachwycam się moją nową torebką i butami nosząc je do upadłego przez ostatnie dni, oczywiście zakładając, że mogłabym mieć okazję wyjścia z domu raz dziennie...Wrzucam więc parę zdjęć z wczoraj i zmykam do kuchni ,gdzie czekają na mnie słodziutkie truskawki i kawa.


koszula - american eagle, sh
krawat - debroyal, sh
spodnie - next, sh
buty - chillin, allegro
torebka - allegro

 
...a na koniec jeszcze fragment mojego kochanego krawaciarskiego skupiska, które wygląda niezwykle malowniczo...nie wszystkie tu widać, ale żyją własnym życiem i tak już zapozowały.


...

piątek, 27 maja 2011

Słoneczne broszki

   Ostatnio bardzo podobają mi się broszki, o wiele bardziej niż kolczyki czy bransoletki a nawet wisiorki. Z racji tego że zakupiłam sobie niedawno żółte buty i żółtą torebkę, poczułam chęć dobrania sobie do tych rzeczy broszki z żółtym akcentem...a  że jestem leń, postanowiłam ową broszkę zakupić. Jak zawsze pierwszym odruchem jest internet, ale okazało się że w internecie nie ma nic ciekawego, a już tym trudniejsze okazało się dobranie czegoś z nutką cytrynki, więc trzeba było zwlec się sprzed komputera i zrobić coś samemu. Prezentuję więc dzisiaj swoje nowe twory, wykonane całkowicie na własny użytek...Zrobiłam sobie dwa egzemplarze, jeden bardziej romantyczny, drugi bardziej luźny...Słoneczne miasteczko i Cytrynowa róża...oto moje nowe brochy..




 


...

sobota, 21 maja 2011

Sowa

   Zestawik który tu prezentuję ma już ponad miesiąc, ale dopiero teraz doczekałam się na jego dokumentację. Jak widać zdjęcia są robione telefonem, więc mam dziwne proporcje, ale nie jest chyba aż tak źle...Sowy to moja słabość już od czasów podstawówki, kiedy nocami, do białego rana, przesiadywałam nad pamiętnikami, rysunkami i listami. Koleżanka, do której właśnie pisywałam po nocach prawdziwe, pachnące i kolorowe listy papierowe, nazwała mnie sową i tak już zostało, że w każdej paczce, czy liście dostawałam od niej tego puchatego stwora we wszystkich możliwych do przesłania postaciach. To były bardzo piękne czasy, kiedy rodziły się we mnie nowe emocje, pragnienia i było więcej czasu na czarowanie rzeczywistości, dlatego tak sentymentalnie podchodzę do tych wspomnień i sowa jest dla mnie ich symbolem...stąd też ta torebka...Opowiedziała mi o jej istnieniu inna koleżanka, która znając moją słabość, wiedziała że przy najbliższej okazji będę chciała ową sowę nabyć...Tak się też stało, tylko wykorzystałam do tego mojego męża i zbliżającą się okazję imieninową. Miałam sobie wybrać prezent i wybrałam. Do sowy kupiłam sobie buty, co prawda już drugie które mogę do niej nosić (mają podobną lakierowaną fakturkę), ale nie mogłam im się oprzeć...Sukieneczkę kupiłam dawno temu i bardzo ją lubię, często w niej chodzę, żeby było śmieszniej kupiłam ją tylko dlatego, że myślałam że to spódniczka, a kupowałam ją w czasach kiedy w życiu nie założyłabym tak krótkiej sukienki...więc, czasem nieświadomie można zrobić sobie dobrze.







torebka - pasaż handlowy
buty - vintage, sh
płaszczyk - vero moda
bluzka - butik, allegro
sukienka - terranova
rajstopy - biedronka 


czwartek, 19 maja 2011

Pantalony i gumowe kokardki

   Gdybym zobaczyła w sklepie gumowe koturny, to raczej nie zachęciłyby mnie do radosnego posiadania...ale pewnego pięknego dnia odwiedziłam sobie blog Panny Lemoniady i zakochałam się w jej butach...Przeczesałam internet w poszukiwaniu tych cudeniek ,znalazłam, zakupiłam, przybyły i okazało się że nie taka guma straszna a nawet całkiem piękna i wygodna...Co do spodni to kolejny wybryk, do którego musiałam się przekonać, choć i tak uważam że to nie fason dla mnie, to czuję się w nim świetnie, mój tłuszczyk frywolnie i niezauważalnie sobie w nich pląsa i to mi całkiem odpowiada. Żakiet natomiast został zakupiony bez większego przejęcia na imprezę pod tytułem "Pielęgniarki i lekarze" i miał być później niezwłocznie wydalony z mojej szafy, ale przyszło życiowe zamieszanie, żakiet zniknął w plątaninie ubrań i uchował się aż do tego dnia, gdy stwierdziłam że jest całkiem sympatyczny i chyba go polubię. Miałam nawet w planie zmianę guzików, ale ostatecznie przekonałam się nawet do nich. Bardzo lubię pastelowy, koronkowy romantyzm, tylko moja figura może nie do końca kocha ten kolor, ale co tam...Przecież żaden ze mnie modowy demon, tylko zwykły człek. Bluzeczka to właśnie jedna z pudrowych słabości, pozbawiłam ją tylko opalizujących cekinów. Zegarek był długo wybierany, bo nie mogłam się zdecydować czy chcę taki jak wszędzie, w kolorze starego złota, czy też takiego szaraczka, padło na szaraczka i bardzo mnie ten wybór cieszy.









żakiet - vintage, sh
bluzka - no name, sh
torebka - no name, sh
zegarek - allegro
buty - jennika, allegro
spodnie - vintage, sh
kolczyki - f&f

wtorek, 17 maja 2011

Dzierganka

   Czasami z chęci uratowania jakiegoś przedmiotu od zagłady nadaję mu nową szatę. Jestem meblowym i szmatkowym sentymentalistą. Jeżeli coś jest obstrupiałe, potargane to ja zaraz sobie wyobrażam co z tym zrobić, żeby jeszcze mogło pożyć...Tak się stało z moim wiklinowym koszyczkiem zapinanym na bigiel i...ze starą poszewką na jaśka, którą dziergała na szydełku moja babcia, a którą pewnego pięknego dnia postanowił  skonsumować mój szczurek. Na szczęście nie zamienił jej w szczępy, tylko jej niewielką część...Udało mi się uratować parę kawałeczków i tak przeleżały ładnych parę lat na dnie szafy, żeby dzisiaj stać się częścią koszyczka. Koszyczek kupiłam w sh, niestety nie zauważyłam że miał lekko popękane boki, podeszłam do niego zbyt emocjonalnie i zakupiłam bez wnikliwego oglądania, w domu okazało się że nie tylko ma popękane boki, ale jest też lekko wypłowiały...Pech, nie pech...Wygrzebałam te ażurowe reszteczki, ponaszywałam i wymieniłam mu jeszcze podszewkę. Teraz dopiero cieszy moje oko i niedługo pewnie doczeka się swojej kreacji... dzisiaj chwalę się nim tutaj, bo zakwitł mi tak na wiosnę.




...

poniedziałek, 16 maja 2011

Pawie oko

   Do wzornictwa związanego z rajskimi ptakami mam słabość. Na spódniczkę, którą tu prezentuję polowałam prawie rok, oczywiście szperając głównie na allegro, bo nawet nie liczyłam na to że uda mi się dostać taką w sh. Zdarzyło mi się raz przegrać licytację, raz przegapić, albo rozmiar był za mały,  bo z większego byłam gotowa sobie przerobić na swój...aż wreszcie przyszedł czas na moją wymarzoną pawicę...  z licytacją, ale bez żadnej konkurencji. Całkiem niedawno do mnie dotarła i nadarzyła się okazja żeby ją przyodziać, a to dlatego że zrobiło się znowu troszkę chłodniej, a ona jest z grubszego materiału i na upały się raczej nie nadaje. Dobrałam do niej buty kupione również na allegro, również z licytacji bez żadnej konkurencji ,co mnie całkiem zaskoczyło, ale żeby nie było, wcale nie narzekam. Torebeczkę kupiłam w sh na wagę za grosze, niby nie jest jakaś szczególna, ale spodobało mi się jej zapięcie. Reszta to tradycyjne zakupy bez większych emocji. Tak więc na pawio wybrałam się na imprezę pod tytułem "Noc w Muzeum". Przyznam się na wstępie, że to nie był dobry strój na miejsca w których byłam, ale jak zwykle nie dogadałam się z moim mężem w kwestii naszego wyjścia z domu i myślałam, że jedziemy na koncert do Pałacu Schoena w Sosnowcu, ale nie dlatego że tak mi powiedział, tylko dlatego że tak sobie wymyśliłam. Wylądowaliśmy natomiast, owszem na koncercie ( grała tam tego wieczoru Muariolanza ), ale w Katowicach na terenie przyszłego Muzeum Śląskiego, gdzie oglądałam pozostałości kopalniane, oczywiście całkiem piękne, moje ulubione, ciekawie oświetlone, z cudownymi ceglanymi gzymsikami, ażurowymi oknami, wnętrza pełne kosmicznych maszyn z gigantycznymi tłokami i kołami... niestety, tymczasowo wszystko w uroczych warstewkach kurzu, ziemi i jeszcze akurat tego dnia z odrobiną deszczu, co na moje buty nie wpływało raczej korzystnie. Dobrze, że nic nie wyszło z wypadu do kopalni w Zabrzu, bo gdybym jeszcze wjechała w piekielne czeluście wilgotnych, podziemnych korytarzy, to byłoby ostatnie wyjście moich pastelowych, zamszowych butków...Mimo ryzyka stracenia butów fajnie było wyrwać się z domu i łyknąć dobrej muzyki i zaklętego w starej cegle minionego czasu...









żakiet - h&m
bluzka - c&a, sh
apaszka - no name, sh
torebka - mng, sh
pasek - vero moda
spódnica - h&m, allegro
buty - no name, allegro
kolczyki - house



środa, 11 maja 2011

Róże od babci

   Nastał czas cudownej pogody, a całkiem niedawno wpadła w moje ręce rodzinna pamiątka, czyli prezentowana tutaj sukienka w róże, którą uszyła i chodziła w niej babcia mojego męża. Czasami robi porządki i przynosi mi takie piękne skarby. Proszę, nawet nie trzeba wychodzić z domu aby nabyć coś pięknego. Żeby dodać jej jeszcze kolorytu muszę wspomnieć, że babcia sama ją uszyła, ach...uwielbiam takie podarunki. Niestety musiałam ją troszkę skrócić z racji tego, że miała miejscami poszczępiony minionym czasem dół. Byłoby stety gdyby moje nogi prezentowały się lepiej w tej długości, ale cóż...moja słabość do słodyczy i zasiedziałego trybu życia jest tu ewidentnie widoczna, więc sukienka pójdzie jeszcze pod maszynę. 
Kuferek to mój nabytek z sh, który poczyniłam jakieś trzy lata temu, jak go dorwałam to nie mogłam uwierzyć w swoje szmatkowe szczęście. Nie pytając nawet o cenę położyłam go na sklepowej ladzie demonstrując minę zdobywcy i zwycięscy. Bransoletki to misz-masz, troszkę zakupów, troszkę pamiątek i podarunków. Lustereczko natomiast, to efekt spaceru po wielgachnym hipermarkecie. Byłam wtedy z moim synkiem, więc taki drobiazg to był jedyny zakup na jaki mogłam sobie pozwolić, bo z pewnością mały mężczyzna mego serca nie dałby mi zniknąć w przymierzalni, a gdyby zniknął wraz ze mną z pewnością nie dałby mi nic przymierzyć, tak więc stałam się radosnym posiadaczem wisiorka i jednocześnie zakończyłam zakupy sukcesem. 
Buty leżały w szafie też ładnych parę lat. Kupiłam je w licytacji na Allegro, oczywiście z zamiarem chodzenia w nich na co dzień, ale skończyło się na tym, że założyłam je tylko raz na przebieranego, hipisowskiego sylwestra. Dzisiaj moje karmelowe koturny przeżywają swoją drugą młodość, a ja dokształcam swoją nieumiejętność poruszania się na obcasie, co mnie strasznie frustruje.








sukienka - szafa babci
buty - frodo, allegro
kuferek - sh
naszyjnik - new yorker
bransoletki - sh, upominki
kokarda spinka - sh

wtorek, 10 maja 2011

Znaleziska

   Ostatnio mało wychodzę z domu, a jak już, to w takim pośpiechu, że moich odzieżowych kompozycji nie można nazwać udanymi, chociażby dlatego że znalezienie tego, co akurat wpadnie mi do głowy, graniczy z cudem. Zajęłam się więc ostatnio lokowaniem w okowach domu moich ostatnich znalezisk. Może zabrzmi to trochę jakbym byłą śmietnikowym wyjadaczem, ale nie jest tak...przynajmniej tym razem. W ostatnią niedzielę wybrałam się ze znajomymi na spacer po okolicznych łąkach. Na tych łąkach często można znaleźć różne piękne skarby (oczywiście pojęcie piękna jest tutaj względne). Z  racji tego że mieszkam praktycznie na wsi, wkoło jest dużo starych domów. Często taki dom traci swojego właściciela, a nowy, czasami zamiast na śmietnik, wywozi starocie właśnie na łąki. W taki sposób trafiła w moje ręce stara, gruba, drewniana ramka, która cudem uniknęła zagłady w trakcie niedawnych pożarów. Jest lekko przyrdzewiała, opalona, zniszczona, ale taką właśnie postanowiłam ją zostawić. Wczoraj ze starego kalendarza z obrazami Fridy Kahlo, wybrałam sobie jeden z jej autoportretów i włożyłam do tej ramki. Dzisiaj ze starego okna , które jeszcze nie zostało wyrzucone i zalega na ogrodzie, przycięłam do ramki kawałek szybki i całość powiesiłam w wykuszowej jadalni. W moim domu nie mogło zabraknąć wizerunku Fridy...to moja miłość od pierwszego wejrzenia. Oczywiście jej kreacje były niezwykle malarskie, uwielbiam je podglądać. Jej barwy i energia uratowały mnie od niejednych przygnębiających myśli. To był człowiek-płomień.


   Powracając do znalezisk, posiadam na kominku kolekcję starych butelek z białego szkła, większość pochodzi z podziemi mojego ogrodu... i właśnie dzisiaj znalazłam kolejną, cuuuuudną, maleńką, białą buteleczkę z tłoczonymi nazwiskami farmaceutów. Chwalę się więc swoim nowym nabytkiem, to ta pierwsza od lewej. Reszta to również ogrodowe wykopaliska.


   Co na reszcie zdjęć chętnie opowiem, jak ktoś chce, bo każdy przedmiot ma swoją osobną historię..., a ja już tu nie będę przynudzać.



...


piątek, 6 maja 2011

Czarny kapturek

   Dzisiaj będzie troszkę bajkowo. Zbierałam się już jakiś czas do zaprezentowania tej sukienki. Jest moją wymarzoną, najpiękniejszą suknią jaką mam. Co prawda nie ja ją wybrałam, tylko ona mnie, bo innej po prostu nie było jak przeczesywałam allegro w poszukiwaniu sukni z bodyline, ale wcale a wcale jej to nie umniejsza. Ma fajną kolorystykę i materiał we wzorek imitujący koronkę. Musiałam jej tylko wymienić guziczki, bo zamiast tych cudnych czarnych perełek miała okropne srebrzyste brylanciki, fuuuuu. W tym samym czasie jak udało mi się zakupić tą piękność, zakupiłam też na allegro długą, tiulową halkę. Kilka dni szamotałam się ze sztywnym tiulem, który okazał się być w wyjątkowo obfitej ilości i zapełnił swym ażurowym ciałem niemalże cały mój pokój. Szyłam, obcinałam, marszczyłam, znowu obcinałam i znowu doszywałam, potem znowu musiałam przycinać, bo okazało się że całość jest za długa, aż wreszcie udało mi się osiągnąć wymarzony efekt, co widać na zdjęciach.
  Prezentowana aksamitna peleryna została zakupiona w sh już dobre 10 lat temu i jestem zauroczona faktem, że ma niemal identyczną długość jak sukienka. Torebkę dostałam od znajomej mojej mamy, wymieniłam jej tylko wnętrze na różane, czego na zdjęciach nie widać, ale uwierzcie, jest o niebo lepiej, bo poprzednie ulegało powolnej i samoczynnej destrukcji. Buty kupiłam już parę lat temu. Kiedy zobaczyłam je w sklepie myślałam że padnę na twarz, wyskoczy mi serce z emocji i że kupię wszystkie moje rozmiary, tak na wszelki wypadek, żeby mi ich nigdy nie zabrakło. Niewątpliwie są to buty moich marzeń, które pierwszy raz zobaczyłam u kochanej cioci Zosi, na starych fotografiach moich prapraprapraprababć i ciotek. Miałam ochotę wtedy przegrzebać jej strych, bo w swej naiwności wierzyłam, że może leżą tam jedne, tak specjalnie dla mnie, no i oczywiście w moim rozmiarze. Na szczęście ktoś wpadł na cudowny pomysł i wyprodukował buty z takim wzornictwem, kocham go za to, że nie muszę nosić zapleśniałych butów z końca XIX wieku, jeżeli w ogóle gdzieś bym takie dorwała!!!!!

...i wyszedł mi taki czarny kapturek, rodem z jakiejś mrocznej bajki, co mnie szalenie rajcuje...









sukienka - bodyline, allegro
peleryna - WG, sh
torebka - podarunek
halka - allegro i własne wypociny
rajstopy - biedronka :)
buty - deichmann
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...