Czasem, w środku nocy pieje kogut, kiedy niebo zmienia się w szafirowy odcień granatu i za chwil parę wszystko zacznie się od nowa. Po ciężkim dniu, na szafce nocnej, stoją w szeregu uciskacze bólu. Zegarek hałasuje tykaniem. Lampa, jak ramię nieziemskiego stworzenia, momentami przygasa jakby unosiła piersi w rytm oddechu. Ptaki na chwilę ucichły, ale mam wrażenie że śpiewają całą noc, tylko o świcie robią to głośniej. Księżyc zwinięty w embrionik ucieka za leszczynę i dwa stare świerki. Łóżko jak pas startowy, kryje na drugim końcu ciało mężczyzny zawinięte w polne kwiaty i motyle.
Ta noc nie jest cicha
jest krzykliwa, hałaśliwa.
Tupie deszczem,
dziobem śpiewa,
a za płotem szczeka zwierzę
co ogonem się uśmiecha.
Panny z porcelany patrzą,
stary niedźwiedź sziedzi pod ścianą,
co ze słomą w dużej głowie,
jakieś pięć dych liczy sobie.
Na dłoniach układam cieżkie skronie, krążę po nich, medytuję. Obok w oknie kołyszą się drzewa, na lekkim wietrze, okradziony z kolorów, kwitnący sitodruk. Przez wiotkie gałęzie kuka dociekliwie smutny anioł, co pod ciałem swoim miękkim, kryje małe tajemnice i zaklęcia. Dalej mały pałac szmatek, bardzo dużych i maleńkich, z których żadna w stu procentach nie jest w stanie zmory przykryć. Robię młynek jedną stopą, mielę nerwy, smutki drobne i panować nie potrafię. Na tą panią patrzę tęskno, co z fioletu aureolę ma na głowie. Rozsypuję do snu pyłki, osrebrzone łezką w oku.