W tej kreacji pojechałam sobie troszkę na
gotycko. Zmęczona elegancją zalewającą weselne panny i panie, starałam się
rozbić pompatyczność i sztywność owych trendów. Walczyłam jednocześnie żeby nie
wyglądać jak wiedźma wybierająca się na Castel Party, ale nie do końca jestem
przekonana czy mi to wyszło. Jednak w tym wypadku jestem mało krytyczna w
stosunku do siebie i nie przykładam się za bardzo do kanonów, nawet kosztem
dobrej reputacji.
Gorsecik w paski, (jeden z mych ulubionych motywów)
zakupiłam drogą internetową. Kiedy przyszedł był idealny, ale po kuracji
odchudzającej okazało się, że miseczki pozostawiają sporo miejsca na dodatkowe
elementy cielesne. Nadmiary w biuście zawsze były moją zmorą, więc wizja
zwężania miseczek została przyćmiona radością posiadania mniejszego
biustu!!!Przeróbki się udały i gorset miał swój debiut. Nie pomyślałam tylko o
tym, że po kilku godzinach spożywania smacznych, kuszących potraw i
weselnego trybu siedzącego, usztywnienia w gorsecie zamiast trzymać talię
zaczną stopniowo poddawać się rozciągającemu się żołądkowi. Pod koniec balangi
miałam już oponkę zamiast talii, nawet jak stałam, ale przynajmniej była kupa śmiechu.
Fioletowa spódnica pękająca od barokowych falban
to mój dawny twór, kiedy jeszcze miałam czas na to, żeby zajmować się takimi
rzeczami. Był to też okres kiedy wszystko w mojej szafie było czarne albo
fioletowe, stąd taki kolor. Tak naprawdę założyłam ją pierwszy raz. Przez te
wszystkie lata, a było ich ponad 10, od czasu powstania, przeturlała się przez
kilka szaf i zaliczyła dwie przeprowadzki. Mój barokowy tworek, kizi
mizi, jestem wdzięczna losowi, że zdołałam się w nią wcisnąć.
Nie zabrakło mi wspomnień. Na weselu owym grał
zespół, który przygrywał mi jak sama byłam białą księżniczką balu. Ta
sama energia, te same utwory i szał ciał sprawił, że zapomniałam się i wyszłam
po raz pierwszy z cudzego wesela o piątej nad ranem. Trochę popłakałam, bo
zobaczyłam w swych wspomnieniach kogoś, kogo już w moim życiu nie ma, a był mi
bardzo bliski. Księżyc świecił mocno, wkoło krążyła burza, obok mnie wszystko
było na chwilę pozbawione sensu i myślenia. Świat przestał istnieć, codzienność
odpłynęła...
Ślicznie wyglądałaś i bardzo dobrze wyszło Ci przełamanie mody panującej na weselach. Kiedyś w swojej szafie tez miałam większość gotyckich ciuchów, ale przeważała czerń z czerwienią. NA takich imprezach też staram się przełamać monotonię dlatego często kieruje się w strone pin-upu i vintage :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zazdroszczę zdolności i cierpliwości do stworzenia tego barokowego kizi-mizi ^^
Lepiej być wiedźmą, niż jakąś mdłą księżniczką!
OdpowiedzUsuńWyglądasz przecudnie, jak żona T. Burtona!
Co prawda nie jest ona jego żoną, ale rzeczywiście przypominasz tu trochę Helenę, a to naprawdę nie każdemu może się udać. Wyglądasz świetnie! A zdaję sobie sprawę, że wyróżnianie się wymaga pewnej odwagi zawsze, a już zwłaszcza na imprezie pełnej nie(do końca)znanych ci osób, gdzie znacząca ich większość obserwuje stroje innych, więc tym bardziej podziwiam. I gratuluję spódnicy, mnie trudno jeszcze okiełznać szyfon, a tu takie cudeńko :D
UsuńChyba się rozpłynę, uwielbiam Helenę:):*
Usuńciekawie i zupełnie zazwyczaj niż wszyscy, a to duża zaleta, bardzo ładne kolczyki, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSlicznie wygladalas, uwielbiam czarno biale paski w polaczeniu z fioletem. x
OdpowiedzUsuńZachwyciła mnie ta gorseto-kurtka. Z chęcią bym ją wyoglądała na wszystkie strony ;-)
OdpowiedzUsuńKobieto, jak ty mnie inspirujesz do szycia!!!